niedziela, 26 sierpnia 2012

zielona herbata o pierwszej w nocy.

Jest bardzo późno ale jednocześnie bardzo wcześnie, jeśli chodzi o mnie. Uwielbiam wieczorową porę a jeszcze bardziej wieczorową porę podczas zimy, coś fantastycznego. Głęboka noc, biały puch na ziemi, biały puch lecący z nieba. Nigdy nie byłam fanką lata, opalenizna, gorąco jak w piekle i takie tam... Tego roku pierwszy raz od dawna złapałam kilka promieni słonecznych i moja jasna karnacja poszła się... poszła sobie, no. Mam nadzieje, że wrócę do "siebie", do tego mam parszywe odbicia od sandałów na nogach i mam kratkowaną opaleniznę na stopach. Fantastycznie. Boże, uwielbiam pisać o niezobowiązujących pierdołach, zwłaszcza, że jestem kiepska w poważnych temat i nic nie widzę, herbata paruje prosto na moje okulary a nie widzę dobrze we mgle i w zamglonych okularach.

sobota, 21 lipca 2012

złość.

Zawsze wzbiera we mnie złość. Ten rodzaj złości, który trudno opisać. Nie można tego nazwać czy określić przymiotnikami.To ta złość, która wzbiera długo w twoim wnętrzu a wybuch bywa często nie kontrolowany. Do tej pory miałam kilka takich wybuchów ale z reguły, kończy się to trzydniową depresją,  której dziury zaklejam lodami czekoladowymi i komediami romantycznymi.

Mając mniej więcej szesnaście lat, byłam pewna że jako dwudziestolatka będę w stu procentach odpowiedzialną osobą, która ma na głowie bardzo wiele poważnych problemów i żyje swoim poważnym życiem. Mam wrażenie, że różnica między szesnaście a dwadzieścia nie jest taka duża, owszem.. mam więcej kilogramów, może mniej głupich pomysłów ale pomysł na życie? Właściwie żaden.

Może zaobserwowałam tam jakieś różnice. Najważniejszą z nich są ludzie. "Ludzie nie robią mi różnicy" mogę stwierdzić kolokwialnie. Jako nastolatek poszukiwałam jakieś subkultury, miejsca do którego będę przynależeć jako 'ja', dlatego zmieniamy się w pewnym momencie... szok rodziców bywa olbrzymi. I tu zaczyna się kolejny problem: rodzice. Ja mam rodziców doskonałych. W tym sensie, że mama z góry założyła, że przecież i tak mi minie. Właściwie miała racje. Żadnej krzywdy sobie nie zrobiłam oprócz wypaleniu kilku fajek i wypiciu taniego wina. Wtedy to była rewelacja, teraz jest to po prostu obrzydliwe. Pisałam o ludziach a skończyłam na paleniu papierów. Niestety, niektórzy ludzie są dokładnie jak papierosy. Zaciągasz się, może sobie trochę odkaszlniesz bo w rzeczywistości, takie są początki a potem spalasz, spalasz, spalasz i zostaje popiół. Zabrzmiałam tak melodramatycznie, że powinnam
szukać sobie sznura. Co miałaby ten popiół symbolizować? Dla każdego będzie czymś innym, bowiem każdy odczuł rozczarowanie ludźmi na swój własny sposób. Aktualnie już się ludźmi nie "rozczarowuję" bo siła która mnie kiedyś do nich przyciągała, teraz odpycha mnie z podwójną mocą. Owszem, mam przyjaciół ale ta przyjaźń wygląda zupełnie inaczej. Nie jest to godzinne wiszenie na słuchawce, ani opowiadanie sobie jak wielkiego penisa miał mój były. Przyjaźń ma zupełnie inny wymiar i z perspektywy czasu, dziwię się że ludzie którzy mnie otaczali byli nazywani "przyjaciółmi". Tak, dobry Boże. Rodzimy się jako idioci a umieramy jako jeszcze więksi.